Czyli w jaki sposób znalazłam się w Azji, jaką drogę do niej przeszłam i jakie doświadczenia ostatecznie z niej wyniosłam (i ciągle wynoszę!).
Zebrało mi się niedawno na wspominki zaraz po tym jak jeden z moich hinduskich znajomych opowiedział jak wyglądało jego życie studenckie. Dzisiaj mała retrospekcja do czasów, kiedy wiele rzeczy wydaje się na wyciągnięcie ręki i jak z takich darów losów naprawdę warto korzystać. Słowem, jak działalność studencka zaprowadziła mnie do Indii.
Za studenckich czasów.
Do kompromisu pomiędzy europejskimi a indyjskimi standardami dojrzewałam powoli. To długa droga, która rozpoczęła się na studiach, kiedy jeszcze do głowy by mi nie przyszło, że można mieszkać w miejscu, które będzie zmuszało Cię do wychodzenia ze swojej strefy komfortu każdego dnia. A studia to taki moment w naszym życiu idealny na eksperymentowanie i inwestowanie w przyszłość. Jesteśmy pełni pomysłów, nasza zdolność koncentracji i nauki jest większa. Chce nam się więcej próbować i więcej dawać z siebie.
Studentką byłam lata świetlne temu. Ukończyłam Politechnikę Łódzką, ale większość wspomnień wiążę poza uczelnią, a jeśli już z nią, to z pewnością z Uniwersytetem Łódzkim, szczególnie wydziałem ekonomicznym i to dopiero w ostatnich 2 latach pięcioletniego cyklu. Studia, mimo, że w trybie dziennym, nie absorbowały mnie zbyt mocno, wolałam oddawać się dodatkowym zajęciom. Na początku było to harcerstwo, z którym byłam związana jeszcze przed studiami (łącznie niemal 8 lat), później wymiany międzyuczelniane, szkolenia, konferencje, zagraniczne staże, wolontariaty, praca jako sędzia siatkarski czy działalność w organizacjach studenckich.
Sporo tego.
Gdzie mnie to wszystko zaprowadziło?
Tej ostatniej aktywności – działalności w organizacji studenckiej poświęciłam mój gap year zaraz po otrzymaniu dyplomu. Było to jedno z najbardziej intensywnych, dynamicznych, ale też wartościowych i rozwojowych doświadczeń, które mnie dotąd spotkało. Samodzielna realizacja projektów, koordynowanie zespołem, praca zespołowa, tworzenie planów, strategii, kampanii. Spotkania networkingowe, partnerzy projektów z ponad 100 krajów, organizacja konferencji. Ten czas dał sporą dawkę wiedzy i doświadczenia. Nie ciągnęło mnie zupełnie do korpo pracy, wyrabiania nadgodzin i korzystania z tych wszystkich multisportów czy zapijanych firmowych wyjazdów integracyjnych. Coś wewnątrz mnie już wtedy podświadomie pchało na wschód, (wprawdzie nie sądziłam, że aż tak daleki!) i właśnie dzięki doświadczeniu w organizacji studenckiej organizującej wolontariaty oraz praktyki dla młodych ludzi rozpoczęła się moja przygoda z Indiami.
Będąc członkiem komitetu narodowego organizacji studenckiej w kadencji 2012/2013 było mi dane wyjechać na dwutygodniowy „wyjazd służbowy”, trochę w ramach urlopu, trochę w ramach podtrzymania kontaktów z naszymi wschodnimi partnerami. Nie bardzo się broniłam przed nowymi doświadczeniami, zupełnie naturalnie zachłysnęłam się dynamiką tamtejszego życia i… chciałam więcej. Potrzeba powrotu była na tyle silna, że zrezygnowałam ze stabilnej pracy w Europie i rzutem na taśmę wybrałam roczny staż, niestety w korporacji, niestety ograniczony wizą, a jednak jakże warunkujący i nadający kierunek mojemu życiu prywatnemu. Kto by się spodziewał, że znajdę tu moją drugą połówkę i ułożę życie? Nie żałuję ani jednego dnia.
Czy i jak wykorzystałam studia i działalność studencką w życiu?
Obecnie nie pracuję w zawodzie, ba nawet za bardzo nie jestem związana z kwestiami technicznymi. Odkąd zostałam potrójną mamą, jestem pełnoetatową panią domu. I nie, nie płaczę po nocach i nie marzę o ucieczce z domu od garów i sprzątania, pracy w korporacji, z którą bądź co bądź byłam związana aż do 2019 roku, wprost przeciwnie: cieszę się jak umiem tym swoim slow life. Czy więc studia były stratą czasu? Pod kątem kierunku i zdobytego dyplomu trudno mi to na tę chwilę ocenić – może kiedyś zmienię myślenie, ściężkę kariery, nic nie wiadomo, jestem elastyczna i otwarta na nowe.
Na świecie są tylko dwie pewne rzeczy śmierć i podatki. Banjamin Franklin
Ale, ale. Bez bicia przyznam się, że jak najbardziej dodatkowa działalność wniosła całkiem sporo do mojego codziennego zachowania, sposobu rozmowy z innymi, reakcji, kontrolowania swoich emocji, a także określania tego, na czym chcę koncentrować swoje siły w życiu za granicą, w Indiach.
Co właściwie dała mi taka dodatkowa działalność na studiach?
Tak dla rozwoju umiejętności miękkich!
Samoświadomość, silne poczucie odpowiedzialności za podjęte decyzje. Niezależnie od dziedziny, w której pracujemy czy sytuacji, w której obecnie się znajdujemy. Określenie swoich mocnych stron, pracy na wartościach i dla idei, do dziś nie pozwala mi iść na łatwiznę czy osiadać na laurach. Zawsze chcę więcej, szukam dziedzin i nowych możliwości, dzięki którym mogę się rozwinąć, nie jestem bierna, bo wiem, że jeśli tylko chcę – mogę więcej!
Tak dla organizacji pracy i organizacji siebie w czasie!
Dyscyplinowanie się, bycie szefem samemu sobie to cechy, które udało mi się do dziś utrzymać. Cenię je, bo pomagają mi być silną i niezależną osobą nawet w tak egzotycznym kraju jakim są Indie.
Tak dla rozszerzenia siatki kontaktów!
Nowe znajomości, które z czasem przerodziły się w przyjaźnie to ogromny plus, za który jestem dozgonnie wdzięczna. Wiem, że nawet jeśli nie odzywam się do osób z czasów działalności studenckiej regularnie, gdy zajdzie potrzeba i poproszę o wsparcie – nie odmówią.
Tak dla języka obcego!
Korzystam z tego codziennie! Troszkę mi łatwiej, bo mieszkam obecnie za granicą w kraju również anglojęzycznym, a języka angielskiego uczyłam się już od podstawówki. Nikt nie powiedział jednak, żeby nie próbować nowych rzeczy – odkąd zrozumiałam, że dotarcie do serc Hindusów jest albo przez żołądek, albo poprzez lokalny język – zaczęłam naukę tamilskiego.
Tak dla wpływu na społeczność lokalną!
Nie wyobrażam sobie pracy dla firmy, której nie przewodzą nawet podstawowe wartości. Albo oddolne inicjatywy pracowników, albo wolontariat pracowniczy, albo CSR – czysty biznes dla biznesu mnie nie interesuje. Trzymam się tego niezależnie od tego czy pracuję dla korporacji, start-upu czy indywidualnie.
Druga strona medalu.
Jak widać plusów jest sporo. Ale są tu też bardziej przyziemne kwestie, które zauważa się dopiero po upływie miesięcy, a czasem i lat. Każda inicjatywa, w którą angażujemy się poważnie i wkładamy swój prywatny czas zaczyna pochłaniać go coraz więcej, tak, że spokojnie można się w niej zatracić. Szczególnie jeśli łatwo dajemy się ponieść „fali”. Przenośnie i dosłownie – żargon, korpo mowa, organizacyjna kultura, sprawiają, że grono znajomych zawęża się tylko do tych, którzy rozumieją o czym mówisz. Balansowanie staje się wymagające, bo inni znajomi czy przyjaciele również domagają się uwagi. I teraz najtrudniejsze zadanie – to do Ciebie zależy, żeby wyselekcjonować i utrzymać kontakty z tymi, na których Ci najbardziej zależy. Odkąd mieszkam w Indiach staram się raz na miesiąc kontaktować z kilkunastoma znajomymi. Wiadomo, że nie wszystko można i chce się przekazać, ale swobodna pogawędka zatrzymuje oddalanie się od rodziny czy przyjaciół. W czasach wideokonferencji, Internetów – utrzymywanie kontaktów na odległość przychodzi łatwiej.
Zdrowy rozsądek ponad wszystko.
Nie twierdzę i nie chcę promować tylko jednej drogi do spełniania marzeń czy na-pierwszy-rzut-oka szalonych pomysłów. Opisuję moje doświadczenie i ścieżkę, która przywiodła mnie do Indii. Wiele zależy od naszych zainteresowań, a także poznanych ludzi, tych, z którymi na co dzień obcujemy. Tak to już jest, że nie zawsze wszystko nam będzie się podobało. Stąd – moi drodzy, pamiętajmy, że warto utrzymać proporcje, umiar, zdrowy rozsądek i kontrolę nad naszym zdrowiem i relacjami z innymi.
Bardzo się cieszę, że moje wspomnienia opierają się właśnie na rozwoju osobistym i podróżach, między innymi do Indii. Z perspektywy czasu nie sądzę, żebym chciała coś zmieniać – dzięki niezliczonym zbiegom okoliczności jestem tu gdzie jestem, Jestem taka jaka jestem i jaką chcę być.
A gdzie Was zaprowadziły studia? Lub którakolwiek działalnośc poboczna? Co wam dało motywacyjnego kopniaka i pozwoliło przeżyć najfajniejszy czas?
Zdjęcia źródło: Pixabay